Drogi blogasku! Jaka jestem wkurwiona i wzruszenie wściekła z powodu butów. Minęło już sporo czasu, a emocje nadal biorę górę. Faceci w ogóle nie zrozumieją tego wpisu (idźcie przed TV :P). A więc…BUTY!
Kolejna przeprowadzka, kartony, worki i kartony. Rozpakowanie się było ekspresowe, wszystko poukładałam, szczęśliwa z nadmorskiego klimatu. W którymś momencie zaczęłam szukać worka. Worka w którym spoczywały moje piękne sandałki rzymianki, błękitne koturny od Deezee, sandałki skórzane, klapeczki, japoneczki i inne. Pamiętam go ja dziś, dość wyraźnie – niebieski, z taśmą do trzymania, pachniał…jak wór.
Szukam, szperam. W końcu pojawiły się te słowa, które na zawsze zmieniły moją duszę:
– Chyba wyrzuciłem.
Wyrzucił buty. Cały wór butów. Przecież to był wór na śmieci, więc wyrzucił. No bo co innego miałoby tam być… Oczywiście płacz, rozpacz, krzyk i trzaskanie drzwiami. Jak żyć! Lato, upał jak cholera, a mi zostały balaski od Cioci wygrane gównianą historyjką.
Na ratunek przyszła Mama Trójki z brokatowymi pepeżkami po Gabie. Słodkie są strasznie i śmieszą mnie do dziś. Szkoda, że Gaba ze szpilek nie wyrasta… Ale do rzeczy. Odkupić miał. I tak przyszła mi na ratunek promocja w Tesco i kolejne pepeżki za 17 zeta. Polecam Tesco!
Nadal nie mam koturnów, szpilek…. A sandałki? Jakie faken sandałki. W koszu, leżą gdzieś na wysypisku. Zastanawiam się czy nie jechać z łopatą… Serio. Rozpaczam!