Słodkie dzieciństwo, mlecze na polanie i rolki… Codziennie czytam w jaki sposób rodzice traktują swoje dzieci i zastanawiam się…dokąd zmierzasz matko. Czy ty masz serce? Rozum? Godność? Momentami posuwam się myślami zbyt daleko i zastanawiam się, czy nie lepsza byłaby aborcja lub dom dziecka.
“A co cię to gówno obchodzi, to moje dziecko”.
Argument przebijający wszystko. Moje to spadaj, ale pomóż kiedy będę potrzebująca. Wtedy wtrącaj się codziennie…
Ostatnio na pewnej grupie mam, matka wkurwiona na swą latorośl stwierdziła, że skoro dziecko zużywa więcej srajtaśmy niż zakładała, to papier zabierze i będzie czekać aż syn pozna tajniki surwiwalu we własnym domu. Nie wiem czego się spodziewa… Dziecko na drucikach z igieł udzierga sobie papier z własnych włosów czy zacznie wycierać pupę w ręcznik, a potem jeszcze go wypierze?
I w takich chwilach przymykam oczy… Pamiętam jak dziś awanturę o papier toaletowy. Mój ojciec od zawsze lubił dobre, jakościowe produkty. Pachniał drogim perfumem,a w kiblu zawsze wisiał kilkuwarstwowy, śnieżnobiały papier do dupy. W którymś momencie stwierdził, że zużywamy go za dużo. Awantura, wrzaski o papier…
Wyobraź sobie młode dziewczę, które argumentuje mus papieru w toalecie – kupa, miesiączka, czasami rzyganie, rozwolnienie. Naprawdę…upokarzające.
Papier z kibla zniknął jak królik wskakujący do zaczarowanej dziury pod drzewem. Pozostało informować rodziciela o chęci zrobienia kupy. Wtedy wydzielał ilość, która wydawała się jemu wystarczająca. Jak zabrakło, zostało wołanie kogokolwiek o cokolwiek. Zatem chodziłam z chusteczkami kupionymi za własne kieszonkowe (bo paczki chusteczek też chować potrafił).
Najbardziej lubiłam wtedy imprezy rodzinne lub przyjazdy gości. Velvet znowu pojawiał się na uchwycie i można było zrobić zapas do kieszeni, albo chociaż nie obetrzeć sobie dupska szarym, bo w okresie litości dla nas dzieci zawisł szary, a dla gości zmieniał kolor na biały. Papo niczym Jezus tworzył cuda. Szare w białe i tak dalej…
W domu jego rodzicielki królowały pocięte serwetki z obiadu, które trzeba było zużyć koniecznie. Z naciskiem “nie używaj papieru, są serwetki”. Może stąd się to wzięło…
Oprócz terroru z papierem w tle pojawiał się wieczny konflikt czystości kibla. Chociaż to ja z mamą sprzątałyśmy to plugawe miejsce (mój ojciec nigdy nie skalał się sprzątaniem w domu, wszak kobiety w tym celu spowiły inne człowieki z gatunku cycastych).