LYSAMOWI.PL

Minął prawie miesiąc i dopiero teraz mam czas, siłę, moc i działającą od nowa stronę. W cztery tygodnie wydarzyło się tak wiele… Zostałam przygnieciona przez rzeczywistość, emocje, słowa, ale nie było tragicznie. Spodziewałam się znacznie gorszego scenariusza. Jak się rodzi w Gdyni na Redłowie? To hasło wpisywałam w wyszukiwarkę kilka razy dziennie będąc w ciąży. Okropnie bałam się porodowej rzeczywistości – od bólu po personel. Czy jest się czego bać? Dzisiaj będzie o tym ważnym, pięknym dniu.

JAK SIĘ RODZI W GDYNI NA REDŁOWIE.

W szpitalu wylądowaliśmy rano – środa, dokładnie 23 sierpnia 2017. Obudziłam się ze skurczami i od razu włączyłam TENS. Przycisk z plusikiem tak bardzo pokochałam, że nie chciałam go puszczać. Koło godziny 7:00 Arbuz nalał do wanny wrzątku, który nie pomógł. Pobudka! Starszy Brat wstał i jadł śniadanie. Jezu…jak on wtedy długo jadł! Kanapkę! Arbuz wezwał taksówkarza, który pojawił się w miarę szybko (jechał wolno…po pytaniu czy może przyśpieszyć, ruszył na poważnie). Cała nasza trójka stawiła się na izbie około 9:00 (dokładnie nie pamiętam).

 

REDŁOWO POCZĄTEK…

Papierologia… To chyba najgorszy porodowy punkt. Kobieta w skurczach zdrapuje farbę ze ściany, a pani kolejny raz pyta który poród, jaka wada wzroku, jakie badania, gdzie karta ciąży, po raz czwarty wpisujesz numer telefonu partnera. W końcu położyli mnie na KTG. O KTG pisać nie chcę…to też było najgorsze. Słysząc bicie serduszka małego Żółwika widziałam jak inna mama traci dziecko, jak jej parter płacze. Widok okropny, okropna sytuacja… W dalszym ciągu o nich myślę, zastanawiam się czy wszystko skończyło się dobrze. KTG jak to KTG – leżałam wijąc się w skurczach. Gabinet lekarski skrócił mękę związaną z leżeniem. Szybki przegląd, usg i obietnica pani doktor „do 17:00 pani urodzi”. I tak przyszedł kolejny level…

https:/www.instagram.com/p/BYJuQwRF4BG/?taken-by=niekonwencjonalna_blog

SALA PORODOWA.

Redłowo pozwala rodzącej czuć się jak człowiek – sala wyremontowana, przytulna, ładna. Własna łazienka z prysznicem, wygodny fotel porodowy na którym mieściłam się z brzuchem, połową partnera (zalegał jedynie wtedy, kiedy ściągałam go na dno prosząc o litość), wodą, telefonem, a potem dzieckiem.

Na salę nie wolno było wziąć Starszaka (nawet na chwilę by poczekał na dziadka), więc trafiłam na nią sama z położną. Położna… Pani Bożenka, o delikatnych rysach, krótkich włosach i miłych oczach. Osiatkowała mnie niczym szynkę by móc podłączyć KTG, co chwila pytała o potrzeby, pozycje, zachcianki porodowe (gaz, woda, pozycja, rozmowa, cokolwiek). Postać Pani Bożenki będę wspominać całe życie. Wspaniała kobieta! Zanim Arbuz wszedł na salę, Pani Bożenka dokładnie mnie zbadała, zapytała o plan porodowy proponując od razu wypełnienie arkusza gdybym nie posiadała swojego i posadziła mnie na piłce.

Po kręceniu dwie lub trzy godziny na salę wszedł Arbuz. Zachwycony beżowym odcieniem ścian i jakością tego pomieszczenia, usiadł na stołku pod oknem oferując swoje usługi masażu, wieszaka, podawacza i wspieracza. Siedzieliśmy sobie tak do…może 15. Gadaliśmy o pierdołach pierwszą godzinę. Kolejne były przerywane przez moje „idzie skuuuurcz”, szukanie pana TENS i cudownego plusa. W skurczu wstawałam opierając się o cokolwiek i oddychałam. Oddechy są cholernie ważne! Oddechy są cholernie pomocne!

Z biegiem czasu bolało bardziej, a może było po prostu bardziej intensywnie. W tym momencie moja pamięć wygląda jak ser z dziurami. Pamiętam czopki rozkurczowe i Panią Bożenkę, która super przemiłym tonem zaproponowała zastrzyk rozkurczowy. Och…jakże wielkie rozczarowanie było moje, kiedy zobaczyłam igłę długości własnego palca. Po zastrzyku zaczęła się jazda. W międzyczasie była kroplówka nie pamiętam z czym. Pomogła! Akcja się rozpoczęła, a ja…skończyłam.

 

KRYZYS 7 CENTYMETRA

– powiedziała Pani Bożenka, kiedy odmówiłam zmiany pozycji i podania oksytocyny. Na Arbuza patrzyłam już z pogardą i żalem, bo milion razy kazałam zapłacić mu za cesarskie cięcie, a on powtarzał jak mantrę „dasz radę, to prawie koniec” i nie płacił! Kazałam wezwać lekarza i żądałam papierka z odmową cc, jednocześnie błagając o skalpel. Oczywiście winni cierpienia byli wszyscy – położna, lekarze, Arbuz, Starszak (bo on brata przecież chciał). Skrzyżowałam nogi i stwierdziłam, że dalej nie rodzę. Albo mnie tną, albo sajonara. Dzisiaj to dla mnie jedna z najbardziej zabawnych scen…

Po „siódemce” i dwóch skurczach oddałam się woli Pani Bożenki. Wisiało mi już gdzie, co, kiedy, jak. Chciałam już odpocząć, wyspać się, zjeść legalnie krążek ryżowy, który bez zgody położnej skubałam cały poród. Fotel porodowy zmienił pozycję na prawie krzesło, a ja klęcząca przed oparciem czekałam na instrukcje… Teraz przytul oparcie, teraz siadaj, teraz tul oparcie, teraz siadaj… Bólu nie pamiętam. Skupiłam się na oddechu ziajanym (żałuję, że nikt mnie wtedy nie nagrywał, bo musiało wyglądać komicznie) i rozkazach położnej. Arbuz poszedł uzupełnić wodę…

Najpiękniejszy moment to ten, w którym wiesz już, że za moment zobaczysz cud. Ilekroć przypomnę sobie chwile te i dalsze, to wyję…

-To chyba juuuuużżż…- zawyłam tonem faceta, który dostał karnego w jajka.

-Bardzo dobrze Pani Joasiu. Teraz proszę się położyć.

Pozycja „na plecy” zajęła mi dłuższą chwilę, bo w skurczu ciężko i szok nie pozwalał. Jak to już? Jak to teraz? Milion pytań na sekundę, no i gdzie ten Arbuz!?? Pani Bożenka zaczęła wyciągać z zakamarków fotela „trzymadła” na gice. Widok zadziałał jak kubeł zimnej wody – chciałam już urodzić. Zdążyłam ułożyć sobie kostki na fotelu, Pani Bożenka rozłożyła sobie narzędzia wszelkie i…wchodzi Arbuz (co zobaczył, powiedział później…).

 

TO CHYBA JUŻ.

Instrukcja porodowa była szybka i konkretna: ręce pod kolana, kolana przyciągać do siebie i przeć. Pamiętam jak policzki wchodziły mi w oczy, jak rzęsami zahaczałam o kolana… Pamiętam te kilka parć, Panią Bożenkę która kibicowała, motywowała. Dźwięk nożyc też pamiętam (bólu żadnego) i jego…Żółwika który w sekundę pojawił się na mojej klatce, moje łzy, Arbuza tnącego pępowinę. Stało się! Po tej chwili już mi wisiało szycie, wisiał mi własny wygląd (choć chciałam w miarę możliwości zachować wygląd człowieka).

https:/www.instagram.com/p/BYIk-IxFpm8/?taken-by=niekonwencjonalna_blog

Redłowo pozwoliło mi świadomie przeżyć poród. Bez znieczulenia, bez narzucania pozycji leżącej, bez stresu, za to z ogromnym wsparciem. Pani Bożenka o spokojnych oczach to anioł. Urodzona do roli położnej. Takiej z filmów w stylu Doctor Queen. Idealna! Wykrztusiłam tylko „dziękuję”, bo nie byłam w stanie więcej.

Przed porodem straszono mnie położnymi, salami, bólem… Dzisiaj każdej rodzącej polecę Redłowo i Panią B. To był poród o jakim marzyłam – wspólny z partnerem, położną stworzoną do wykonywania swojego zawodu, w ładnej sali i trwający nie dłużej niż 10 godzin. Taki, jaki chciałam.

Skutki uboczne to…nadwyrężony palec Arbuza, który został wykrzywiony i ściśnięty milion razy i głód Dziadka, bo Starszak przewyższył jego oczekiwania i zeżarł prawie całą pizzę sam.

Podsumowując: jeśli szukasz odpowiedzi na pytanie „jak się rodzi w Gdyni na Redłowie”, odpowiem: WSPANIALE. Takiego porodu życzę każdej mamie.

https:/www.instagram.com/p/BYL8CfnlNQY/?taken-by=niekonwencjonalna_blog

 

O tym co dokładnie pomogło mi załagodzić ból, co było najgorsze, dlaczego warto z nim…w kolejnych “odcinkach” :).

ŁYSA

Łysa - dlaczego tak? Bo szkolnie, bez maski, lansu, sztucznych tworów. To moja ksywa ze szkoły, kiedy jeszcze świat nie był popsuty dorosłymi.Łysa ma siłę, jest kreatywna, wierzy w ludzi, szydełkuje i beztrosko buja się na trzepaku. Nosi w chuście dzieci swoje i napotkane, pożera parówki i nie boi się wyzwań.

More Posts - Website - Twitter - Facebook - Pinterest

(Visited 934 times, 1 visits today)

O MNIE


Łysa - dlaczego tak? Bo szkolnie, bez maski, lansu, sztucznych tworów. To moja ksywa ze szkoły, kiedy jeszcze świat nie był popsuty dorosłymi.

Łysa ma siłę, jest kreatywna, wierzy w ludzi, szydełkuje i beztrosko buja się na trzepaku. Nosi w chuście dzieci swoje i napotkane, pożera parówki i nie boi się wyzwań.

error: Treść zabezpieczona!